Widok na poznańską Farę od strony ul. Świętosławskiej. Pięknie zdobiona fasada to zaledwie zapowiedź widowiska, które ukazuje się oczom wiernych po wejściu do wnętrza kościoła.
Poznańska Fara została zbudowana ad majorem Dei gloriam (na większą chwałę Bożą), zgodnie ze sparafrazowaną na potrzeby kontrreformacji maksymą: delectare, permovere, docere, deinde persuadere. Jej zadaniem było najpierw zachwycić i wzruszyć, potem pouczyć, a następnie przekonać. Kiedy w 1651 roku Jezuici zaczęli budować kościół farny, wiedzieli, że aby skutecznie wytępić heretyckie nauki, rozprzestrzeniające się po Wielkopolsce niczym zaraza, potrzebują oręża, jakim będzie płomienne słowo rozbrzmiewające w wyjątkowej świątyni. Fara stała się więc narzędziem, którym posłużyli się, aby dotrzeć do ludzkich serc i sumień. W świecie dręczonym przez wojny czy morowe powietrze, przynoszące niespodziewaną śmierć, kościół miał wskazywać ludziom drogę ku wieczności, dawać nadzieję i porządkować rzeczywistość. Dzięki temu przyciągał, onieśmielał, wzbudzał nabożny lęk i podziw – nikogo nie pozostawiał obojętnym. Zadziwiające, że to samo czuć i dzisiaj, kiedy wchodzi się do poznańskiej Fary. Wielokrotnie, kiedy zapraszałam do wnętrza świątyni grupy turystów, widziałam najpierw zastygnięcie w miejscu i zaskoczenie, a potem ciche westchnienie zachwytu. Gwarantuję, że każdy z was, nawet ten, kto widział już na własne oczy najpiękniejsze kościoły świata, patrząc na przepych i wyzierającą z każdej figury czy obrazu jezuicką żarliwość religijną, poczuje, że jest w miejscu szczególnym.
Fara i Kolegium Jezuickie to zespół poklasztorny zlokalizowany przy Placu Kolegiackim i ul. Klasztornej. Wyróżnia go charakterystyczny kremowo-różowy kolor i spójna architektura.
Styl barokowy, niezwykle wystawny i górnolotny, miał pobudzać fantazję i pozwalać ludziom poczuć się jak widzowie podczas niezwykłego spektaklu. Kiedy patrzy się na barokowe świątynie, ma się wrażenie panującego tu ruchu i niepokoju. I o to właśnie chodziło barokowym architektom – by dynamizm zastąpił zastanie, kontrast to, co dotąd było harmonijne, a gorączkowość wyparła dotychczas wielbiony spokój. W Farze znajdziemy zatem kręcone, oplecione wicią roślinną kolumny, postaci przedstawione w ruchu z rozwianymi szatami i niespokojnymi gestami. Potężne kolumny uwydatniają monumentalizm budowli, a umieszczone na nich postaci Apostołów i Ojców Kościoła są wyrazem kultu świętych, na którego straży stali Jezuici. Cały program ideowy Fary jest zresztą bardzo dobrze przemyślany przez Papieską Armię, jak nazywano zakonników. Główna zasada „przez oczy do duszy” miała pomóc wiernym przypomnieć sobie dogmaty wiary, a przedstawieni polscy święci spajali przeszłość z teraźniejszością i przyszłością, dając ludziom wrażenie ciągłości tradycji historycznej.
Bogato zdobione wnętrze Fary. Widok z balkonu, który przemierza organista, chcąc zasiąść przy organowej klawiaturze.
Przyglądając się uważnie wnętrzu Fary, a zwłaszcza stukając w jakąkolwiek kolumnę i słysząc nietypowy jak na kamień dźwięk, można powziąć wątpliwości, co do jakości materiału, jakiego użyto do stworzenia tak spektakularnego efektu wizualnego. Rzeczywiście – wszystko co nas otacza wewnątrz świątyni jest stiukiem, a więc mieszanką gipsu lub wapienia oraz sproszkowanego marmuru barwionego w masie i wypolerowanego tak, by błyszczał i imitował drogi kamień. Jezuitom udało się zresztą oszukać widza nie tylko stosując efekt marmoryzacji, ale również iluzji optycznej. Wystarczy po wejściu do świątyni spojrzeć ku górze na sufit, gdzie rozpościera się „kopuła”. Po podejściu bezpośrednio pod rzekome wysklepienie okazuje się jednak, że zostaliśmy wyprowadzeni na manowce przez wprawnego malarza, który stworzył coś, co możemy nazwać pseudokopułą. Namalowane w oryginale przez Dankwarta malowidło było na tyle udane, że zachwycił się nim sam Piotr Wielki, który w 1711 roku przejeżdżał przez Poznań. Oryginał nie przetrwał do naszych czasów – dzisiaj podziwiamy na jego miejscu świetną pracę powojennego artysty Stanisława Wróblewskiego. Zastosowany tu zabieg kwadratury, a więc wykorzystanie efektów złudzenia optycznego ma zacierać granicę między tym, co rzeczywiste, a tym, co jest naszym wyobrażeniem, wytrącać nas z równowagi, zmuszać do refleksji. W połączeniu z całością wnętrza, które zachowało się do naszych czasów w niemal nienaruszonym stanie wszystko to robi niesamowite wrażenie.
Sufit Fary z widoczną „pseudokopułą”. Stojąc bezpośrednio pod nią, trudno jest już uwierzyć w istnienie wyraźnego wysklepienia na suficie.
Tym, co niewątpliwie przyciąga turystów i poznaniaków do Fary są koncerty organowe, które zazwyczaj odbywają się w soboty tuż po koziołkach (o 12.00), a w sezonie letnim również od poniedziałku do piątku o tej samej porze. W lipcu i sierpniu w czwartkowe wieczory wszyscy melomani mogą posłuchać wirtuozerii młodych organistów w ramach „Staromiejskich koncertów organowych”. Warto chociaż raz wybrać się na taki koncert, bo poznańskie organy farne są wyjątkowe. Wykonał je w 1872 roku jeden z najlepszych organmistrzów tamtych czasów – Friedrich Ladegast. Kosztowały prawie 24 000 marek, z czego część pokryła anonimowa parafianka. Na instrument składa się przeszło 2,5 tys. piszczałek, które wraz z całością zabytkowego instrumentu zachowały się w niemal nienaruszonym stanie.
Organy Mistrza Ladegasta. Rzadko kiedy można zobaczyć je z takiej odległości. Stojąc blisko potężnych piszczałek i patrząc na grę organisty, nie można wyjść z podziwu nad kunsztem XIX-wiecznego artysty.
Coroczny festyn farny, który odbywa się w lipcu – Warkocz Magdaleny – ściąga do Fary prawdziwe tłumy. Oprócz spacerów po wnętrzu kościoła można wtedy zajrzeć do zakamarków i zwiedzić, podziemia, strych, empory, a także popatrzeć z bliska na grę organisty.
O Farze można by pisać wiele, ale nawet najlepsze rekomendacje nie zastąpią indywidualnego doświadczenia poznania. Ten kościół trzeba po prostu samemu zobaczyć, dotknąć, posłuchać, poczuć ciarki. Nawet jeśli bogactwo zdobień w kościołach nie przemawia do Was i traktujecie je jako coś niewłaściwego lub niestosownego, warto pójść do Fary, usiąść w ławce i pomyśleć, jak ważne musiało być to miejsce dla XVI-wiecznych poznaniaków. Być może dojdziecie nawet do wniosku, że ten kościół trzeba było wtedy zbudować tak, jak to zrobili Jezuici. Ludzie musieli tego po nich oczekiwać.