W wieku XVI Poznań przeżywał swój prawdziwy rozkwit. Panujący wszędzie pokój, korzystne położenie miasta na szlakach handlowych, liczne nadania królewskie sprawiały, że społeczeństwu żyło się dobrze. Bogaci mieszczanie mogli sobie pozwolić na zatrudnianie służby z okolicznych folwarków, ta zaś, godziwie opłacana, nie narzekała na swój status społeczny. Gdy więc kolejne dziewki służebne odziewały się w coraz zdobniejsze i ładniejsze suknie, mieszczanki z zazdrości o względy, jakimi cieszyły się służące wśród ich mężów, postanowiły sprawę raz na zawsze zakończyć. Udały się do magistratu i wymogły na rajcach miejskich wprowadzenie kar za zbyt strojne ubieranie się służących, mamek i szynkarek, co też szybko potwierdzono odpowiednią uchwałą. Sposób karania był jasny i czytelny – za pierwsze przewinienie kasowano 6 groszy, za powtórne – 12 groszy, trzecie oznaczało konfiskatę rzeczy, zaś kolejne skutkowało wypędzeniem na zawsze z miasta! Ot, taka była cena za umiłowanie fatałaszków!
Uchwała rajców miejskich bardzo ściśle określała rodzaj materiałów, których wykorzystanie do uszycia sukni było zabronione lub dozwolone – no chyba, że któraś z kobiet za nic miała kary pieniężne lub po prostu liczyła na wątpliwą pobłażliwość strażników w tym względzie:
„Żadna z dziewczyn służebnych, mamek i szynkarek nie ma głowy swojej zdobić jedwabiami kosmatemi, adamaszkiem i atłasem; nie ma się na ulicy pokazywać w czepkach jedwabnych, futrem kunim albo innym drogim podbitym”.
Nieszczęsnym dziewczętom pozostawiono niejaką swobodę wyboru, co do pośledniej jakości materiałów, choć i tu zapisano pewne „ale”:
„Wolno atoli dziewczynom służebnym używać […] półatłasów, karazji itd. jednakże w ten sposób, aby wyłogi te nie były szersze nad trzy palce”.
Skrupulatne mierzenie szerokości wyłogów musiało stanowić nie lada wyzwanie dla strażników miejskich. Ci zaś, obarczeni tak poważnym zadaniem, musieli jeszcze wykazać się umiejętnością liczenia fałd przy kaftanach – ich ilość bowiem została ściśle określona przez zazdrosne mieszczanki i żadnych odstępstw od normy nie respektowano:
„Żadna z dziewczyn służebnych nie ma się poważyć nosić sukien zwanych sajany, odznaczających się wielu fałdami. Wolno im przecież używać sajanów, byle te więcej nad siedem, lub ośm fałd nie miały”.
O perłach, złocie i srebrze uboższe miłośniczki strojnych przyodziewków mogły sobie tylko pomarzyć, bo i taki zapis znalazł się w miejskim prawie, a egzekwowany był naprawdę bez szemrania. O skuteczności renesansowych służb miejskich może świadczyć chociażby fakt, że rok pobierania kar od dziewek służebnych wystarczył, aby postawić na rynku pierwszy w mieście kamienny pręgierz.
Kolumnę pręgierza wcale nie zdobi rycerz, jak wielu ludzi sądzi, spojrzawszy jednym okiem na zbroję, drugim na wyprężoną dumnie pierś. Tak naprawdę, gdyby tylko to miało stanowić wyróżnik, musielibyśmy na postać z pręgierza typować niemal każdego mieszkańca dawnego Poznania. Kiedyś bowiem każdy zobowiązany był bronić miasta przed wrogiem, a zestaw zbroja i broń były podstawową wyprawką szanującego się poznaniaka. Co przemawia za tym, że wierzchołek pręgierza zdobi właśnie kat? Po pierwsze – rózga i miecz w obu dłoniach, symbolizujące prawo wykonywania kary śmierci i chłosty, po drugie – dwa słowa wyryte na cokole: EXECVTOR i IVSTICIE. Kat został więc pierwszą uwiecznioną na pomniku osobą w mieście, chociaż był też najbardziej unikaną i napiętnowaną personą, jaką świat widział. Budził powszechny wstręt i odrazę, a przypadkowe dotknięcie jego szaty podczas wykonywania zawodu, mogło spowodować utratę czci. Oj, nie było łatwo katu funkcjonować w społeczeństwie, oj nie…
Na szczęście czasy się zmieniły, a poznański kat doczekał się bardziej pobłażliwego traktowania przez poznaniaków – w końcu stoi na naszym rynku już przeszło 500 lat!